Kilka lat temu nie wiedziałem, co to jest Falubaz i kim jest Robert Dowhan.
Wtedy grałem w pierwszej serii, kultowego już dziś, serialu „39 i pół”.
Przed każdym meczem żużlowym dostawałem zaproszenia do Zielonej Góry, ale nawet ich nie otwierałem, bo nie wiedziałem, o co w tym chodzi.
Robert dotarł jednak do mojej asystentki i tak ją zbajerował, ze ta zaczęła mi tłumaczyć, że muszę zadzwonić do tego gościa i pojechać na mecz Falubazu.
Z asystentką wiadomo, przelewek nie ma, więc zadzwoniłem i usłyszałem od Roberta, że nie mogę grać fana Falubazu nie będąc na meczu żużlowym.
Argumentował to bardzo dobrze, był uparty w dążeniu do celu i nawet wysłał po mnie swojego kolegę takim małym samolotem. Jak do niego wsiadłem i wznieśliśmy się ponad Warszawę, obiecałem sobie, że jeśli tylko dolecę w całości, będę chodził na wszystkie mecze.
Prawda jest taka i to bez żadnego kokietowania, że wciągnęło mnie to masakrycznie i uwielbiam mecze Falubazu, a Robert jest moim przyjacielem, choć czasem dąsa się na mnie jak narzeczona.
I Lubię Go! Uwierzcie, nie da się inaczej.